niedziela, 28 lipca 2013

Gorąco...

Ze względu na upały, które wczoraj do nas dotarły postanowiłam jeszcze wcześniej niż ostatnio wyruszyć do lasu. Zerwałam się o przerażającej godzinie 4:30 (było jeszcze prawie ciemno) i po kilku łykach herbaty i wciśnięciu w siebie banana wyruszyłyśmy z Pajką do Kampinosu. Jadąc już samochodem mogłyśmy podziwiać piękny wschód słońca (tzn. Pajka pewnie niespecjalnie nie podziwiała ale ja tak). O 5:30 wyruszyłyśmy na szlak, chciałam dziś pobiec jeszcze kawałek dalej trasą maratonu i tak zrobiłam. Po dotarciu do punktu w którym w zeszłym tygodniu trochę się zgubiłam, tym razem wybrałam dobry kierunek i pobiegłam dalej czerwonym szlakiem. Do tej pory oprócz kilku delikatnych podbiegów trasa szła raczej po płaskim terenie a tu nagle wyrosła przede mną góra a za nią następna. Podbieganie pod stromą górę po piachu było sporym wyzwaniem ale ucieszyłam się że dowiedziałam się o tych górkach teraz i nie zaskoczą mnie na trasie bo mogłoby to być dość ciężkie. Na szczęście od jakiegoś czasu raz w tygodniu ćwiczymy podbiegi na mocno stromej górce w pobliżu domu więc trochę już się przyzwyczaiłam do biegania pod górę ale teraz będę miała jeszcze większą motywację żeby się przykładać do tych treningów. Myślę że trasa maratonu nie jest jakaś mega trudna ale są trudniejsze momenty, właśnie te górki, ścieżki z wystającymi korzeniami no i teraz latem mnóstwo piachu po którym dość ciężko się biegnie. Dobrze że mam możliwość pobiegania w tych warunkach i przyzwyczajenia się trochę do nich. 
Dziś temperatura była mało sprzyjająca (jak wybiegałyśmy było 18 stopni ale jak dotarłyśmy z powrotem już 23) więc tempo naszego biegu było sporo wolniejsze niż tydzień temu, dla Pajki to jednak nie są komfortowe warunki, dla mnie zresztą też nie. Przebiegłyśmy spokojnym tempem 24km i obie byłyśmy mocno zmęczone. Po dotarciu do domu Pajka dostała małą przekąskę a ja po ściągnięciu mokrych ciuchów i prysznicu zrobiłam sobie koktajl z banana, kiwi i mango. Dawno nic mi tak nie smakowało :)

Ponieważ w przyszłym tygodniu też mają być upały postanowiłam odpuścić Pajce trening i zapisać się na sobotę na 20km bieg w ramach przygotowań do maratonu warszawskiego. Myślę że będzie to miłe urozmaicenie chociaż będzie pewnie trochę ciężko biec w upale (bieg zaczyna się o 10 więc skończy około 12 a ma być 29 stopni). No ale może nie będzie tak źle :)

niedziela, 21 lipca 2013

Kampinos o świcie

Dziś pobudka przed 5 rano i o 5:30 wyruszyłam z Pajką do Kampinosu. Maraton coraz bliżej więc postanowiłam rozeznać się trochę w trasie i przebiec około połowy dystansu (na stronie jest dostępny schemat trasy więc mam plan trochę ją poznać). Ponieważ tydzień temu wyszłam z domu bez śniadania i pod koniec biegło mi się bardzo ciężko postanowiłam pomimo wczesnej pory zjeść coś lekkiego. Zrobiłam sobie mini sałatkę z pokrojonego banana z kilkoma łyżkami jagód i kilkoma łyżeczkami mleczka kokosowego. Taki miks smakuje pysznie, jest lekki a jednocześnie dość energetyczny w sam raz na przekąskę przed dłuższym biegiem. 
Do lasu dotarłam ok 6:30 (teraz już wiem gdzie będzie start maratonu więc nie będę musiała szukać w dniu zawodów) i wyruszyłyśmy z Pajką na trasę (dziś wyjątkowo byłyśmy same). Temperatura 13 stopni czyli bardzo przyjemny chłodek. Pajka super zadowolona z porannej wycieczki od początku narzuciła badzo fajne tempo. Biegłyśmy z początku czerwonym szlakiem, bardzo przyjemną trasą, wąską ścieżką przez puszczę. Mniej więcej w połowie pomyliłam szlak zielony z niebieskim i wylądowałyśmy w Truskawiu :) Na szczęście po jakimś czasie zdałam sobie sprawę z pomyłki i wróciłam do zielonego szlaku, którym dobiegłyśmy do punktu wyjścia. Przez prawie całą trasę utrzymywałyśmy bardzo dobre tempo 5:35-5:55/km nawet na piaszczystych podbiegach. Po 20km miałyśmy czas 1:56h, Pajka super biegła, nie zatrzymywała się na siusianie tylko leciała do przodu. W sumie przebiegłyśmy 24km (w planie było 20 ale na skutek pomylenia szlaków trochę nadrobiłyśmy) w czasie 2:19 min. Pajka do samego końca leciała przed siebie jak strzała :)
Po powrocie do domu po szybkim prysznicu i śniadaniu spałaszowanym przeze mnie i przez Pajkę z równym entuzjazmem pojechaliśmy na cały dzień na działkę zobaczyć jak się przyjęły tuje zasadzone na urlopie. Na szczęście krzaczki rosną sobie ładnie, podlaliśmy je i poleniliśmy się na słoneczku na werandzie. Teraz już w domu, Pajeczka śpi jak zabita, ja jeszcze zrobię pastę z cieciorki i suszonych pomidorów na jutro i chyba pójdę w jej ślady :)


niedziela, 14 lipca 2013

Wakacje część pierwsza



Mam za sobą pierwszą część moich wakacji czyli 2 tygodnie urlopu. Większość tego czasu spędziliśmy w Kamieńczyku w naszym wiejskim drewnianym domu :) Obiecałam sobie dużo biegać na urlopie co zrealizowałam do pewnego stopnia czyli zamiast 4 zaplanowanych treningów w tygodniu, w obu tygodniach zrobiłam trzy. Ach to wakacyjne lenistwo... Ale za to dystans trochę większy i bardzo urozmaicony teren (dosyć trudny miejscami bo sporo piachu, czasem trawa do pół łydki itp.), ale za to Pajka była wniebowzięta. Wstawałam raniutko ok. 5-6 rano i biegłyśmy na podbój okolic. W pierwszym tygodniu przebiegłyśmy 12km, 13km i półmaraton w niedzielę czyli 21km. Byłam bardzo zadowolona z niedzielnej trasy no bo przecież w końcu muszę zacząć biegać trochę dłuższe dystanse bo październik coraz bliżej. Pajka była zachwycona naszymi porannymi eskapadami ja zresztą też. Po bieganiu było jeszcze dużo czasu na relaks, wylegiwanie się na trawce, czytanie... (i malowanie werandy co było ciężką pracą ale za to domek jest teraz jeszcze ładniejszy).



Draco też się świetnie bawił na wyjeździe, całe dnie spędzał na dworze polując na muszki i inne owady, okazało się że nie próbuje wydostać się z działki i trzyma się raczej w zasięgu wzroku więc mógł sobie swobodnie chodzić i brykać po trawce, wspinać się na orzecha i obserwować ptaszki.


W drugim tygodniu przebiegłyśmy 12km, 14,5km i 26,5km dziś (już po powrocie do Warszawy wybrałyśmy się z Kasią i Flicką do Kampinosu). 26km to już spory dystans dla mnie i byłam dosyć zmęczona pod koniec ale mam nadzieję że stopniowo będzie lepiej.
Dziś już w Warszawie staram się pogodzić z myślą że to na razie koniec wakacji (chociaż jutro jeszcze jeden dzień wolnego jupi!), planuję jeszcze na przełomie sierpnia i września wyjechać i pobiegać jak co roku po Borach Tucholskich no ale to jeszcze trochę czasu.

poniedziałek, 8 lipca 2013

Dog Orient III edycja


Chociaż od ostatnich zawodów w Dog Oriencie minęło już sporo czasu, nie mogę o nich nie napisać :) Korzystając że wreszcie mam trochę więcej czasu postanowiłam coś skrobnąć. Po 2 ostatnich zawodach na których przedzierałyśmy się przez tony śniegu, ostatnia III edycja była zupełną odmianą. Wyruszyłyśmy ok. 6 rano i o dziwo dotarłyśmy na czas bez problemu. Pogoda była piękna, świeciło słońce i było dość ciepło, na szczęście na trasa miała się znajdować w okolicach zbiorników wodnych więc liczyłyśmy na to że psy będą mogły się schłodzić. W bardzo dobrych nastrojach wyruszyłyśmy na trasę i dosyć szybko udało nam się zaliczyć pierwszy punkt. I na tym nasza dobra passa się skończyła. Już przy drugim punkcie pojawił się pierwszy dylemat którędy biec (z naszej własnej winy ponieważ zamiast biec swoją trasą starałyśmy się dotrzymać kroku grupie przed nami i kiedy grupa nagle się rozdzieliła musiałyśmy się sporo namęczyć żeby jakoś znaleźć odpowiednią trasę, no ale mamy nauczkę na przyszłość żeby polegać na sobie). W końcu znalazłyśmy drugi punkt i pobiegłyśmy dalej. Ale to nie był koniec kłopotów. Przy którymś z punktów (nie pamiętam dokładnie którym) spędziłyśmy godzinę szukając lampionu, przedzierałyśmy się przez okoliczne chaszcze i jeżyny (poharatałyśmy sobie nogi tak koszmarnie że wstyd się potem było pokazać) ale lampionu nie znalazłyśmy. Okazało się że w tym punkcie po prostu go nie było a urządzenie którym robi się dziurki na karcie startowej było przymocowane na drewnianym słupku przy samej drodze. Ech... Pobiegłyśmy dalej by polec kompletnie na punkcie 6 który miał być nad rzeką. Przez dwie godziny brodziliśmy (do naszej grupy dołączył kolega z sunią husky) chwilami po kolana w wodzie przez nadrzeczne rozlewiska. Największą frajdę miały psy skacząc i chlupiąc się w wodzie. Pajka w pewnym momencie tak mnie pociągnęła że cała wylądowałam w wodzie. Punktu szóstego nie znalazłyśmy... Mimo to dobre nastroje nadal dopisywały, już w zasadzie przestaliśmy liczyć się z czasem. W końcu jakoś udało nam się dotrzeć do mety (niestety po raz pierwszy nie zaliczyłyśmy wszystkich punktów). Jak się okazało zamiast 30km przebiegłyśmy (przebrodziłyśmy/przedarłyśmy się) 41km!!! Dotarłyśmy w sam raz na ogłoszenie wyników. Zajęłyśmy z Pajką 4 miejsce w kategorii kobiet a 3 miejsce w klasyfikacji generalnej z wszystkich edycji Dog Orientu. Nasza drużyna (bo należałyśmy też do drużyny Dreamliner) zajęła 1 miejsce w klasyfikacji drużynowej. Więc w sumie nie było aż tak źle :) 
Pajeczka w oczekiwaniu na rozdanie nagród:


A tak naszą 6-osobową ekipą wbiegaliśmy na metę. 41km pokonane :)