wtorek, 26 listopada 2013

Dog Orient, Tomaszów Mazowiecki


Sobotni poranek, a właściwie jeszcze noc bo o 6 rano było całkiem ciemno. No ale czeka nas przygoda więc wstaję całkiem raźno, Pajka otwiera jedno oko i śpi dalej, jeszcze nieświadoma wyprawy, która na nią czeka. A ja zaczynam się uwijać, szybkie śniadanie, kawa, herbata do termosu, kanapki, przysmaki dla Pajki, wszystko ląduje w plecaku i już jestem gotowa do drogi. O 7:00 wyruszamy z Warszawy (zaczyna się robić jasno) razem z Kasią i Flicką oraz Jankiem i Białą (po małym spięciu na przywitanie wszystkie trzy suki jakoś się układają w bagażniku). 
Przed 9:00 jesteśmy w Tomaszowie (udało się nie zabłądzić po drodze) i szykujemy się do startu. Jest bardzo dużo ludzi i psów, startuje ok. 70 zawodników. O 10:00 wszyscy ruszają, Pajka pędzi, wymija inne psy i leci jak szalona do przodu. Do zaliczenia mamy 10 punktów. Po wielu przygodach na poprzednich zawodach obiecałyśmy sobie z Kasią że zdajemy się tylko na siebie i mapę nie patrząc gdzie biegną pozostali zawodnicy. I tego planu trzymamy się cały czas, tylko przy jednym punkcie mylą nam się ścieżki w lesie i krążymy przez jakiś czas szukając punktu. Pozostałe punkty udaje nam się w miarę bezproblemowo odnaleźć.


Pogoda jest typowo listopadowa, szaro i chłodno ale do biegania idealna, psy są w swoim żywiole, Pajka jeszcze po 20km gdy ja już jestem coraz bardziej zmęczona, potrafi mnie nieźle pociągnąć. Prawdziwa rywalizacja zaczyna się po ostatnim punkcie, są przed nami 3 dziewczyny (niestety trochę źle obrałyśmy trasę, one pobiegły skrótem więc miałyśmy sporo do nadrobienia). Mimo to w połowie trasy z ostatniego punktu do mety udało nam się wyprzedzić trzecią dziewczynę a na kilkaset metrów przed metą dobiegłyśmy do dwóch pozostałych. Kasi udało się wyprzedzić jedną z nich i dobiegła jako druga a ja z Pajką wpadłam na metę 3 sekundy po trzeciej zawodniczce. Mimo że zajęłyśmy czwarte miejsce końcowa walka była naprawdę fajna i naprawdę niewiele nam zabrakło (9 sekund dzieliło mnie od pierwszej dziewczyny). Pajeczka jak zobaczyła metę puściła się sprintem a ja na miarę moich wyczerpanych sił starałam się dotrzymać jej kroku. W sumie przebiegłyśmy 30km w czasie trochę ponad 4 godziny.
A potem był już tylko relaksik, gorąca herbatka, jedzonko dla psów i dla nas i miło spędzony czas w oczekiwaniu na rozdanie nagród. Trzeba było jeszcze te góry nagród (Kasi i Flicki za 2 miejsce w kategorii kobiet i Janka i Białej za 2 miejsce w kategorii mężczyzn) upchać do samochodu i mogliśmy wyruszyć w drogę powrotną. Koło 19:00 byłam w domu, Pajka od razu poszła spać a ja za to spędziłam całą niedzielę popijając na zmianę kawkę i herbatkę i czytając książkę. Szkoda że ten weekend nie trwał wiecznie :)

2 komentarze:

  1. Takie imprezy to na pewno super sprawa! Szkoda, że w mojej okolicy nie ma organizowanych żadnych dogtrekkingów itp., ale jak tylko coś wyśledzę to na pewno się wybierzemy :).

    OdpowiedzUsuń
  2. To były jeden z fajniejszych dog orientów na jakich byłyśmy :)

    OdpowiedzUsuń